Będąc(y) z Niebędącymi

Będąc(y) z Niebędącymi

Osoba, której obce są meandry uczelnianej administracji może mieć trudności ze zrozumieniem tytułu niniejszego wpisu. Bo jak można być niebędącym? Tak się jednak złożyło, że pracownicy uczelni, którzy nie są nauczycielami akademickimi, zostali na zasadzie dopełnienia określeni jako „niebędący nauczycielami akademickimi”. Abstrahując od ładunku emocjonalnego tego pojęcia (wolę jednak być kobietą niż niemężczyzną) nazwy te umacniają i utrwalają i tak już głęboko osadzony hierarchiczny podział. Dychotomia nie zawsze jest piękna. W tym wypadku zamiast pracować ramię w ramię na rzecz wspólnej sprawy tworzą się dwa obozy – Będących i Niebędących – z których jeden postrzega się niekiedy jako dominujący i niemal wszechwładny wobec drugiego.

Czasami zdarzało mi się siadać w dziekanacie ze swoimi sprawami przy drugim biurku obok sekretarki. Pewnego razu pewien Będący, który mnie akurat nie znał (a nie wyglądam jak prodziekan) wszedł do dziekanatu stawiając z rozmachem swoje rzeczy na moim biurku. Zmitygował się, gdy sekretarka zwróciła się przy nim do mnie per „pani dziekan”. Padło nawet jakieś przepraszam. A ja chciałam go wówczas zapytać, dlaczego uważa, że prodziekanowi nie wypada władować swojego płaszcza i teczki na biurko, ale już szeregowemu pracownikowi dziekanatu jak najbardziej.

Na innej uczelni wybuchła ostatnio awantura – do dziekanatu przyszedł pewien pan profesor, znowu pyk – torba na biurko, przy którym pracuje jeden z pracowników, wyjmuje plastikowe pudełko i grzecznie prosi o podgrzanie mu obiadu i zrobienie herbaty. Za pierwszym razem pracownica polecenie wykonała, jednak za drugim włączyła się kierowniczka tłumacząc, że pracownicy dziekanatu mają inne zadania i wręczając mu klucz do pomieszczenia, gdzie znajduje się kuchenka mikrofalowa. No i z tego wybuchła ta awantura. Ponoć w jego poprzednim miejscu pracy naturalną koleją rzeczy było to, że pracownicy administracji odgrzewali mu obiad i serwowali napoje.

Kolejna uczelnia – do pokoju kierowniczki wchodzi dziekan, co jest samo w sobie miłe, bo stosunkowo rzadko kontaktuje się ze swoim zespołem administracyjnym. Zwraca się do niej per „pani Aniu”. „Pani Ania” podejmuje temat, choć naprawdę nazywa się Agnieszka. Ale dziekan nie rozróżnia swoich pracownic – najbardziej popularne imię w tym zespole to Ania, więc jeżeli chce się zwrócić do konkretnej osoby, to mówi „pani Aniu”.

Przedstawiłam trzy wyimki, które z pewnością nie oddają całego obrazu relacji między Będącymi a Niebędącymi. Sama na swojej uczelni mam taki jeden dział, do którego wchodzę zawsze z duszą na ramieniu. Uważam jednak, że pracowałoby się nam znacznie lepiej, wydajniej i przy tym przyjemniej, gdybyśmy się traktowali poważnie i po partnersku. I niestety wiem również, że jakakolwiek inicjatywa w tym zakresie musi wyjść od nas – Będących. Niebędący mogą co najwyżej dostarczać nam swoją codzienną pracą dowodów, że warto (albo, że czasami się nie da – tak też bywa, nie ma co ukrywać).

A na obrazku jest ławeczka – prezent od zespołu na zakończenie kadencji. Ławeczka była własnoręcznie heblowana w Lublinie i Starych Grochalach, wypalana i malowana przez każdego pracownika. Mam na niej napisy w pięciu różnych językach, kilka smoków, konia, słonia, mandalę, nietoperze, meczecik, minionki, szklaną kulę, koronę i różne inne miłe rzeczy; masa pracy i wspomnień. Z zespołem pracowników Dziekanatu Studium Magisterskiego SGH pracowało mi się świetnie – można z nimi przenosić góry (i to nie tylko studenckich podań), wymyślać najbardziej szalone pomysły, a jak trzeba – zorganizować ogólnopolskie Forum Dziekanatów. W dziekanacie czułam się nie tylko jak w pracy, ale jak u siebie.

Gdy rozpoczęłam tam pracę 8 lat temu, relacje między nami były mocno formalne. Po jakichś dwóch latach zaczęłam się tym dławić i powoli zmieniać. W dużej mierze z tego powodu powstało Stowarzyszenie Forum Dziekanatów, z którymi póki co nie zamierzam się rozstawać. Ba – liczę, że nas Będących będzie więcej! Gramy w końcu do wspólnej bramki – profesjonalna administracja oznacza lepszą obsługę i nas, i wszystkich procesów na uczelni. A jeżeli może to przebiegać w fajnej, partnerskiej atmosferze, to tym lepiej. W każdym razie moje relacje z zespołem DSM z pewnością nie skończą się z dniem 30 sierpnia.