Dwa światy i to, co pomiędzy

Dwa światy i to, co pomiędzy

Jako nauczyciel akademicki powinnam przyjąć pracę zdalną z całym dobrodziejstwem jej inwentarza (oczywiście poza jej powodem). I tak w zasadzie pracuję w domu, poza prowadzeniem zajęć i bieżącymi sprawami w dziekanacie. Zajęcia przeniosłam na MS Teams, a bieżących spraw jest jakby mniej, biorąc pod uwagę, że uczelnie funkcjonują w ograniczonym zakresie. Mimo to mam wrażenie, że znajduję się pomiędzy dwoma światami. Jeden świat się zatrzymał, ale co z tego, skoro drugi szaleńczo goni, a ja próbuję za nim nadążyć.

W świecie nr 1 samoistnie zawiesił się nabór na wizyty studyjne dla pracowników administracyjnych szkół wyższych w jednym z projektów – znaczy niby trwa, ale od początku marca nie mamy nowych zgłoszeń. Inna sprawa, że nie wiemy, kiedy te wizyty się odbędą – oby mimo wszystko wkrótce. W ramach drugiego projektu odwołano nam dwie konferencje (trzecia niby jeszcze ma się odbyć), na których dopiero co zaakceptowano nam referaty; dobrze że skończyłyśmy prowadzenie badań terenowych… W kolejnym projekcie jeszcze dwa tygodnie temu podczas kick-off meetingu ustalaliśmy daty kolejnych działań i póki co cisza – wszyscy są chyba zajęci światem nr 2.

W świecie nr 2 – tym zdalnym i wirtualnym – wszystko stanęło na głowie. Przed komputerem spędzam na tyle dużo czasu, że chyba po raz pierwszy w moim życiu bywa, że nie mogę na niego patrzeć. Pojawiła się cała masa spraw na teraz, zaraz i najlepiej jednocześnie. Faktem jest, że sporo z nich dotyczyło Stowarzyszenia, ale i bez tego ledwo nadążam. I czekam na ten moment, kiedy – wzorem moich doktorantów, którzy teraz intensywnie pracują nad swoimi rozprawami (co akurat mnie cieszy), będą mogła również zająć się pracą naukową (albo chociaż niebieżączką!).

Między tymi oboma światami pojawia się przestrzeń – ni to realna, ni wirtualna, ale taka pomiędzy, która daje mi trochę radości, a trochę nowych, ciekawych doświadczeń. Na przykład zajęcia prowadzone online – jaka to była przygoda! Najpierw z koleżanką sprawdzałyśmy, co ogarnia widok z mojej kamery (mam PC all in one, więc widać dużo), później testowałyśmy, jak widać prezentację, jak działają poszczególne opcje i wszystko inne, abym później nie dała plamy. Zajęcia prowadziłam w MS Teams – ja mówiłam i zadawałam pytania, natomiast studenci pisali w czacie. Chyba się udało, choć miejscami czułam się jak prawdziwy streamer. Wczoraj analogiczny chrzest bojowy przechodził mój mąż, tyle że na Hangouts (i tym razem ja byłam jednym z jego królików doświadczalnych). Chylę czoła przed uczelnianymi informatykami, którzy muszą to wszystko ogarnąć infrastrukturalnie, a także od strony użytkownika, czyli nas i naszych bardzo zróżnicowanych umiejętności.

Zaczęłam się wirtualnie zżywać z niektórymi osobami z mojej pracy. No, może zżywać to za duże słowo, ale patrzę sobie czasami, że ta czy inna osoba już świeci się na zielono – znaczy pracuje (albo że jeszcze się świeci – czyli nadal pracuje), albo że właśnie jej nie ma, albo że prowadzi rozmowę. Bardziej naturalne stało się wydzwonienie kogoś – nie tylko w wersji audio, ale i wideo. W końcu praca jest zdalna. Przedczoraj – tj. w niedzielę, prowadziłam konsultacje ze swoim doktorantem. Myślę, że jeszcze 2 tygodnie temu jedyną właściwą formą kontaktu byłby mój dyżur na uczelni. Rozrosły mi się również kanały komunikacji. Z jedną z bliższych mi osób utrzymywałyśmy dotychczas kontakt przez WhatsAppa – teraz jest to dodatkowo Messenger + MS Teams, a każdy do innych celów, aby się nie pomieszało (choć miesza się i tak). Z osobami, z którymi i tak utrzymuję bieżący kontakt, utrzymuję go jeszcze bardziej – poszerzając zakres pytań o to, jak się czują, a czasami i o zakres współodczuwania: o przepracowanie i przemęczenie (bo czasami do siebie dzwonimy zapytać, co słychać, a następnie uznajemy, że nie jesteśmy w stanie dalej konstruktywnie rozmawiać i przestajemy).

Czas przestawienia się na warunki ekstremalne dał także przestrzeń do podejmowania nadzwyczajnych wyzwań. W ramach Stowarzyszenia udało się nam dwukrotnie zgrać i dużym wysiłkiem i nakładem czasu własnego przygotować dwa potrzebne dokumenty – pismo do MNiSW w sprawie ‘niebędących’ oraz raport z badania ankietowego na temat ograniczenia obowiązku świadczenia pracy na terenie uczelni. Teraz pracujemy nad organizacją obron online (lada moment ma nas czekać takie wyzwanie) i postulatami dotyczącymi zmian przepisów prawa powszechnego. Ostatni raz przypominam sobie taką mobilizację chyba w czasie pisania statutu.

Kiedy już to wszystko się skończy i przestawimy się wszyscy na świat nr 1, mam nadzieję, że niektóre z tych miłych elementów z tego, co 'pomiędzy’ uda się zachować. Ale póki co trzeba przetrwać czas Strum und Drang w świecie nr 2.